Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   12   —

nie wyłazi z Austryi. Pani Iza należy do konieczności towarzyskich, spotkasz ją wszędzie; — gdybyśmy zaczęli tak przebierać...
— Właśnie trzeba przebierać, na waszem stanowisku obowiązkiem jest przebierać.
Andrzej spojrzał ukradkiem na Dołęgę z dziwnym uśmiechem, w którym przez przyjaźń przebijało trochę szyderstwa.
— Tobie się nikt nie podoba. Jakbyś przesiał wszystkich przez swoje sito, pozostałoby na wierzchu może kilka osób, i to nieboszczyków: Mickiewicz, Batory, święta Kunegunda...
— Nie wiem, czy dobrze się rozumiemy. Ja przecie nie jestem księdzem, ani cenzorem obyczajów, tylko chcę, aby wartość ludzi nie była fikcyjna, lecz rzeczywista, żeby w kursie społecznym asygnaty były złotem, nie tylko asygnatami, — i moje sito, o którem mówisz, jest przyrządem taksacyjnym; nie mam dosyć władzy, aby stosować ten przyrząd, ale wolno mi za nim przemawiać i bronić mojego systemu arystokracyi.
— Dobrze — odpowiedział Andrzej, którego zwrot rozmowy zaczynał nużyć — więc pani Iza jest, według ciebie, asygnatą. Jabym ją wziął, przyznam się... — O! słuchaj — sygnał. Do widzenia. Będą sarny w tym zakładzie — napewno.