Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   113   —

— Proszę mi wybaczyć, jestem dzisiaj bardzo niezdrów.
Poczem zamknął drzwi na dobre.
Nie warto już było nawet spodziewać się: godzina jedenasta biła na zegarze. Już zaproszeni zbierają się do kościoła. Kersten zaczął się ubierać, gdyż czuł, że dłużej w łóżku nie wytrzyma. Służący ponowił pytanie o fraku, ale Kersten obrał już plan postępowania i rzekł stanowczo:
— Nie, istotnie dzisiaj nie mogę się pokazywać... Daj mi ranne ubranie, to w kratki ciemne... spróbuję przejść się po mieście. Jaka pogoda?
Pogoda była właśnie fatalna: śnieżna kaszka z wiatrem.
— Nic nie szkodzi, czuję potrzebę przechadzki.
I po doprowadzeniu swej zewnętrznej postaci do możliwej doskonałości, po ułożeniu wąsów, przyczernieniu faworytów i t. d., Kersten zwrócił uwagę służącego, że spodnie źle są prasowane, włożył inne i wyszedł na miasto.
Nie chciał iść na śniadanie do »Sportu«, gdzie zwykle jadał, bo okazałby publicznie swój względnie dobry stan zdrowia i nieobecność na śniadaniu u Zbązkiego. Namyślał się, do jakiejby pójść restauracyi, gdzie go nie znano.
— Gdzie mnie nie znają?...
Przypomniał sobie, że oddawna nie był u Stępkowskiego na placu Teatralnym, ale nie chciał przechodzić przez dzielnice, w których mógłby spotkać dużo znajomych, albo nawet orszak weselny.