Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   71   —

A gdy wszyscy podjedli zupy i mięsa, jeszcze cisza zamykała usta. Marzyło się bezpiecznie w zasobnej chacie, jak w fortecy, urągającej zasadzkom zimy i nocy.
Zmorzone wysiłkiem fizycznym i serdecznemi wzruszeniami głowy ogarniał sen taki, jakiego króle zazdroszczą chłopom — słodka, nieuchronna bezwiedza. Kobiety wyniosły się wszystkie do piekarni, świetlicę ze świeżo zasłanem łożem oddano Stanisławowi. Zaledwie wyciągnął się na niem, usnął. I kobiety posnęły, gdzie która legła, na wązkiem łóżku, czy na sienniku, położonym na ziemi.
Tylko Warszulce krążyły długo po główce uparte pytania, czy w wielkich miastach bywają takie zawieje? — — Czy, wyjechawszy za rogatki, naprzykład na polowanie, można zabłądzić i nie powrócić na noc do miasta? — — Chyba nie — bo w mieście są wysokie wieże, a na wieżach pewno zapalają latarnie. — — On, ten młody panicz Jużyncki, polował zapewne i dzisiaj? — On za zwierzyną poszedłby daleko, dalej, niż za nią, za Warszulką — — jemu strzelba najdroższa! — Z trzeźwych rozmyślań powstały majaczenia, z majaczeń obrazy senne, i biedna dziewczyna podróżowała wyobraźnią przez całą noc za ukochanym chłopcem, tęsknie i wiernie, dogonić go nie mogąc, włócząc się za nim, całując pragnieniem — podczas gdy jędrne serce odmierzało równem biciem jej los realny na sienniku pod piecem.

A gdy kury wszystkie przepiały i świt się wytarł z ciężkich, jęczących mroków, kraj około Trembeliszek zajaśniał jeszcze bielszy, zupełnie cichy i tak niewinny, jakby nigdy nie był polem niepokoju i zatracenia.