Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   2   —

— Mało to roboty? — szemrał stary — cały dom na mojej głowie.
Zakrzątał się i wyniósł wkrótce z »piekarni«, gdzie mieszkała żeńska służba, chodaki suche i twarde, jak śpiż. Że jednak od przedwczorajszego polowania zachowały kształty stóp, więc je Michał obuł przemocą i wiązał cienkie ich rzemyki około pęcin.
Przy tem zajęciu zdybał go Stanisław.
— Już tu jesteś, Stachu? — zawołał Michał — nie słyszałem, jak zajechałeś.
— Bo przyszedłem piechotą.
— Jakto? od siebie?! o którejże wstałeś?
— Nocowałem w chacie u Trembelów.
— Ach tak!
Uśmiechnęli się do siebie obaj młodzi radośnie, obaj piękni, choć odmiennego typu. Na Michale znać było kulturę miejską i nerwowość rasy intelektualniejszej. Stanisław, o kilka lat starszy, wyrósł, jak Bóg dał, w krainie tej od pierwotnego raju mało jeszcze odmiennej. W krainie bujała silna roślinność od mokradeł ku pagórkom — i na twarzy Stacha krzewiły się od mokrych ust ku policzkom wesołe zarośla, zostawiając tylko podbródek kulturze brzytwy. Kraina miała oczy z błękitnych, ciemną rzęsą lasów otoczonych jezior i oczy Stacha były ciemno-rzęsiste, miękkie i tajemnicze, jak głęboka woda. Lubił Stanisław otaczać się tajemnicą. I teraz niewiadomo było, dlaczego noc spędził w chacie, co tam robił, co znaczy uśmiech jego pełen niedomówień.
Uściskali się młodzi sąsiedzi mocno, jak dzieci do siebie zatęsknione.
— Napijesz się herbaty, Stachu?
— A, uchowaj Boże! od tego trawa w brzuchu rośnie. Wódkę masz?
— Mam — odrzekł Michał, chwytając za manierkę, przewieszoną już przez ramię.
— Poczekaj — ta się przyda później, w polu. Innej w domu niema?
Czworo oczu zwróciło się z zapytaniem do Jerzego.
— Pani matka w apteczce pod kluczem trzyma. Chyba, że panicze mojej? Ale to pro-osta!
— Najlepsza na szczęście! dawaj!