oprócz cieni znikomych, które gęściej skłębiony śnieg tworzył na podobieństwo stad jakichś, pędzących wilczym pędem, to znów postaci wysokich i wiotkich, konwulsyjnie roztańczonych w wichrze — —
Nareszcie w ponurą symfonię zimy przeniknął maleńki głosik błagalny — — pierwsza usłyszała go Marusia:
— Chyba dzwonek? — —
Słuchano pilnie — nowa żagiew buchnęła płomieniem.
— Dzwonek! napewno dzwonek od duhy!
Jęczał i zbliżał się szybko, potrząsany miarowo — — Czuć było już w powietrzu przez jakieś prądy, przez jakieś porozumienia elektryczne, że prosto na ogień zdąża istota ożywiona, wyrywająca się śmierci, podwójna dusza — człowieka i konia — — Ale osnowa mroku, zadziergana przędzą śnieżycy, nie puszczała jeszcze przez siebie widoku.
Nareszcie otchłań rozwarła się i wyłoniła cień ruchomy, gęsty, niby lecącą wprost na widzów piramidę — Chwila! — a czarny koń, chrapiąc i rzucając z nozdrzy kłęby pary, osadził się pod nogami oczekujących, zadzierając wysoko dumną głowę pod obręczą duhy. Oczekiwano go przecie! Jednak wyskoczył z mroku tak wielki i widmowo nagły, że oniemił wszystkich na mgnienie.
Odezwał się głos męski z za konia:
— Czy zdrowi i żywi, Trembele?!
— Czy zdrów i żyw?! — odpowiedziała radosnym chórem gromada, poznając głos Pucewicza.
Zaczem paru młodzieńców ujęło przy pysku konia, parskającego i zlanego potem, a z nizkich rozwalin, gdzie napół leżał, napół klęczał, wydobył się Stanisław z pewnym trudem, widocznie zgrabiały od zimna. Trzymał jednak fuzyę w lewej dłoni, a prawą podawał kolejno przyjaznej gromadzie.
— Dziękuję, bracia! I sambym trafił, ale zawsze ogień pomógł.
— A czegoż to panicz zajeżdżasz od płotu, nie od drogi? — zapytał wesoło Antoni Trembel.
— Żeby prędzej... A! i Janielka tutaj?! I matka?! — — Dziękuję. — Dobądźcie z sań zające — trzy tam są, jeśli ich dyabli nie ściągnęli w tę pogodę — —
Nadrabiał miną i szedł do chaty. Ale skoro się znalazł w cieple, pod chwiejnym blaskiem łuczywa, wyglądem przestraszył kobiety. Blady był bardzo, obrośnięty szronem na twarzy i na ubraniu i osłabiony, gdyż niezwykle ciężko usiadł na ławie.
Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/77
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 68 —