Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   62   —

Tymczasem dziewki, okutane w chusty, ośnieżone na butach i spódnicach, stanęły na podwórzu i wesoło, choć z odcieniem deferencyi uścisnęły dłoń Trembelówny, bogatej gospodarskiej córki.
— Naszego panicza niema jeszcze u was? — zapytała Warszulka.
— Dlaczego miałby być? — odrzekła Janielka, strzygąc wyniośle jasnemi rzęsami.
— Będzie on. Poluje w saneczkach, a co upoluje, to wam przywiezie. Nas przysłał, żeby wam pomódz w przędzeniu.
— Dziękuję, siostry.
Trzeba było je przyjąć uprzejmie i godnie. Janielka wprowadziła je do wnętrza chaty, na prawo od sieni, do świetlicy, gdzie Dominikowa Trembelowa przędła, mrucząc przeciągłą piosenkę.
— Matulu! mamy pomoc dworską do przędzenia — zawołała Janielka.
Kobieta podniosła na przybywające dziewki oczy poważne, ale gdy wkrótce w uśmiechu pokazała białe, długie zęby, młódki przysunęły się do niej, aby ucałować jej rękę. W kapturku jakimś średniowiecznym twarz czterdziestoletnia wdowy Trembelowej była jeszcze świeża prawie i ładna, a dobre jej usta namawiały do zaufania.
— Zdroweście i żywe, dziewczęta? — odezwała się uprzejmie. — Przynieś, Janielko, dwa kołowrotki z komory i daj samowar; ciasto możesz dać także.
Ale gospodarska córka, pomimo gościnności, ociągała się z usługiwaniem dziewkom dworskim. Poczuła to cienkoskórna, choć młodziutka Marusia.
— Pokaż tylko, gdzie, Janielko. Już ja przyniosę i herbatę przyrządzę. Ja z tem zwyczajna.
Więc Janielka z Marusią wyszły z pokoju, Trembelowa pozostała z Warszulką.
— Cóż ty, Warszulko, masz takie podbite oczy?
— Z urodzenia już takie, matko, a i wiatr w polu wielki — łzy wyciska.
Starsza kobieta spojrzała na młódkę badawczo: