Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   33   —

obaw i niepokoju o nowe stanowisko Warszulki — ale zarazem wyprowadził z odpowiedzi Stanisława nowe zapytanie:
— Ty, Stachu, stałeś się w tym roku sensatem. Pamiętasz przeszłego lata? Co na placu, to nieprzyjaciel! albo raczej przyjaciółka — — Gdzież twoja Grasia? a Barbarka ta ruda? —
— Po-szły!
— Dokąd?
— Jedna za mąż, druga między ludzi.
— A cóż teraz? — nic? — jakoś nie widziałem cię z żadną — — A ty masz do nich szczęście, przepadają za tobą.
— I ja je lubię; to najlepszy gatunek kobiet. Słodkie, wierne, robocze — — wiadomo, nie każda.
— Więc dlaczegoż tak wyglądasz, jakbyś stracił gust do nich?
— Postarzałem... Et! ja tobie innym razem opowiem.

Konie parskały rytmicznie, wyrzucając z nozdrzy mgliste trąby pary. I większe w ciemności, skupione uważnie wobec zwodnych zasadzek nocy zamglonej i księżycowej, sunęły wspaniale, wysokie w szyjach, niecierpliwe i sforne zarazem, paradyery setne.
Skręt na drogę szerszą, białą od księżyca. Przez lipy kwaterowe wieje lekka woń dymu i stajen, migają dwa, trzy, cztery światła. Ktoś czeka w stajniach, ktoś czeka we dworze — — Kochają i tęsknią w tym kraju...