Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   214   —

oddalił się od ukochanej dziewczyny. Stanisław czuł, że nie przyszło to Michałowi łatwo, że mu dotąd serce wije się od wysiłku tego postanowienia. Nie dotykał więc tej sprawy nieodwołalnej, okazywał tylko Michałowi uprzejmiejszą jeszcze przyjaźń, z odcieniem uszanowania.
Pomyślał o tem milcząc, a potem nawiązał do przerwanej rozmowy taki pomysł:
— A ty, Miś, kiedy pisać będziesz książki, może i o naszych stronach?
— Z pewnością. — I ciebie żywcem odmaluję, Stachu.
— Tylko już nie w tej starej hałderjupce, kiedy łaska. Ubierz mnie pięknie — wszak wypisać piórem samodział, czy kort angielski wszystko tobie bajki.
— Krzywdy ci nie zrobię, Stachu.
— Ja i nie boję się — — ty nas taki lubisz — prawda, Miś?
— Serdecznie — odpowiedział Michał.
Zatrzymali się obaj naraz w nocnej wędrówce i uścisnęli się tak, jak mężczyźni całują się czasem na ziemiach polsko-litewskich, na wsi głębokiej, gdzie jeszcze nie każdy człowiek bywa człowiekowi wilkiem, gdzie chrześcijańska cywilizacya zatrzymała się w złotym okresie swego rozwoju na punkcie szczerej miłości między bliźnimi, nawet jednej płci.
— I nie zapomnisz ty, Miś, naszej starej przyjaźni?
— Nie zapomnę.
— Ani naszych polowań i różnych historyi, które nam zdarzyły się, o których my wiemy?
— Nie zapomnę.
— A pamiętaj ty i o całej naszej ziemi —
— Nigdy nie zapomnę.