Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Żałość taka jękła w tym wykrzykniku, że gospodyni jęła się przyglądać ze szczerem spółczuciem swej ulubionej pomocnicy:
— Źle wyglądasz, Warszulko!... I chuda, i oczy zapadły, a świecą, jak w febrze — — Oj, bo durna ty! Kiedy porządny i bogaty chłop prosi, bierz jego. A to głowę sobie nabijać. — — Nie każdy panicz, jak nasz. — —
Historya serca Warszulki była tak prosta i jawna, że ją każdy znał w parafii. Drażniło to znękaną już dostatecznie dziewczynę; od rana do nocy słyszała dogadywanie na ten sam temat: od życzliwych morały, od obojętnych żarty. Radaby ze swą publiczną tajemnicą ukryć się gdzieś — — i to był jeden z powodów, że postanowiła porzucić służbę w Potyłcie. — Bardziej stanowczo i uparcie powtórzyła:
— Ot ja chcę pomówić z naszym paniczem.
— Schodź, kiedy chcesz. — — A rady dobrej słuchaj: kiedy Trembelukas jeszcze nie zmęczył się i prosi — nie gardź nim. Taki drugi nie przyjdzie. Wszak to będzie na jesień brat naszej pani.
Była to właśnie dla Warszulki druga pobudka do odejścia z Potyłty. Nasza pani! — Ta Janielka Trembelówna, sąsiadka, gospodarska córka, jak ona, ma być teraz jej panią?! — — Trzeba ją będzie i w rękę całować?! — —