Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

za stadem, tylko z mniejszym zapałem, bez głosu, zapewne z krytycznym namysłem.

— Jakiejże ode mnie chcą służby? — — I wyżeł lepiejby nie zwietrzył i gończy lepiejby nie gonił... Ludzka niekonsekwencya!
Ale Michał krzyknął znowu, wskazując zabitą starą kaczkę, leżącą na wodzie:
— Kuchta! daj tu! aport!
Pudel zwrócił myślący łeb we wskazanym kierunku.
— Aha... to rozumiem.
I puścił się prosto na głębszą, niezarośniętą wodę, ku zabitej kaczce. Widać było w przezroczu, jak pracowicie wiosłował cienkiemi łapkami, aby posuwać nie do pływania stworzone, całkowicie, prócz głowy, tonące swe ciało. Chwycił nareszcie kaczkę w pysk, zawrócił mozolnie i zbliżył się do czółna. Michał wychylił się na przyjęcie Kuchty, ujął go oburącz za przednie łapy i obmokłego, a wycieńczonego w postać czarnej małpy wciągnął razem z kaczką na dubicę. Obruszył się Kuchta potężnym dreszczem, opryskał myśliwych, jak z obfitego kropidła, po ubraniu i po twarzach.
— Przestaniesz ty?... smoluchu...
— Co znowu?!... — wyrażał pies zgorszonemi oczyma.
Ale ugłaskano go, pochwalono i harmonia nastała zupełna. Kuchta