Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie, nie; to ja źle opowiadam. Ona jest, jeżeli już sądzić ostro, zależna od swych nieobliczalnych fantazyi. Bo i życie, które prowadzi, w ciągłym wirze, w ciągłym balu może rozigrać nerwy do szaleństwa. Jeżeli tu przyjedzie, zobaczymy — powinien ją nasz klimat ułaskawić.
— Tu ma przyjechać?! Nie mówiłeś.
— Zapowiedziała się do Turowicz.
— Na kiedy?
— Nie wiem dokładnie, oczekuję depeszy.
— Awantura!..
— Cóż w tem tak dziwnego? Znamy się oddawna, przyjedzie z mężem...
— Nic... tylko ta wizyta nie posłuży ci, Edwardzie. Sam potrzebujesz uspokojenia i odpoczynku. Jesteś mizerny.
— Od czasu, jak tu siedzę, przybyło mi piętnaście funtów wagi.
— Znowu schudniesz. Już ja to widzę... Jej się tu, naprzykład, zachce jeździć po kraju samochodem... Kupuj samochód i buduj szosę!
— Nic takiego nie zrobię; wystawię ją na próbę naszego powszedniego życia. Jeżeli ją wytrzyma, będzie kobietą wyższego gatunku, albo — wyjedzie...
— A ty za nią?!
— Wątpię...
— Ach, to więc tak?.. to tak? — powtarzał Sas, teraz dopiero rozumiejąc całą psychologię Kotowicza. — Trzyma cię jeszcze gorączka... Dobra to rzecz, pamiętam... Nie myślę cię powstrzymywać. Pokaż-że ją i mnie, kiedy się zjawi...
— Może się jej doczekasz, panie Justynie.
— A nie! muszę wrócić do domu, przeczytać kilka nowych książek francuskich, odświeżyć gar-