Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




Ksiądz Wikliński zdążył przed nocą powrócić z miasta do swej wesołej plebanii, pił herbatę i opowiadał Martinowej o wyprawie:
— Kasztankę przyprowadziłem napowrót, bo na całym jarmarku nie było takiej rysistej szkapy. Dobrać do pary ani podobieństwa — sprzedać szkoda. Zato bryczkę zamieniłem kapitalnie.
— Jedno z drugiem tyle, że ksiądz proboszcz dopłacił? — A jakżebyście chcieli, Marcinowo, żeby mi kto za rozkołataną bryczkę dał nową i jeszcze co dodał?
— Nie mówię — tylko, że stara była pakowniejsza i na wiosnę trzydzieści rubli za naprawę kosztowała. Kasztanka także, na owsie trzymana przez cały rok, oprócz dwóch cugowych, to ile kosztuje? jak jegomość myśli?
— Dalibyście pokój, Marcinowo. Proboszcz musi dbać o zewnętrzną okazałość, jako urzędnik Boży. — — A te sucharki już czuć szafą — zobaczcie...
Marcinowa, jędrna i czysta kobieta czterdziestoletnia, zaczerwieniła się po uszy. Wzięła ze stołu koszyk