Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   62   —

mierza francusko-rosyjskiego, czy uczta Katapultosa? — Po jednej i drugiej pozostał lekki niepokój w sercu i niesmak w ustach. — Nie — jednak wczoraj była to tylko biba.
Przez uchylone drzwi balkonowe wtargnął ogromny gwar miasta i ten powiew, pełen pariziny, rozszerzający pierś i widnokręgi pożądań, ale zarazem niby dzwoneczek w lewem uchu, plątało się jakieś ostrzeżenie o niedoskonałości rozkoszy ziemskiej, o granicach wielmożności polskiego pana na potężnem targowisku Paryża. Aby opędzić się tym brzękom sumienia, czy objawom moralnej zgagi, dobrze jest zażyć kąpieli. Łazienka przy pokoju, cała z mlecznych kafli, luster i wielorakich przyrządów do podniesienia animuszu, sama starczyć mogła na zapełnienie poranka estetyczną rozkoszą — ale dzień od początku miał już tendencyę do pójścia krzywo i na przekorę. Ledwie pan Teodor, obleczony w jedwabny rezedowy garnitur poranny, rozpoczął przy herbacie i angielskich konfiturach czytanie »Petit Joumal«, gdy mu oznajmił służący, że zjawił się w hotelu pan Marchołt i prosi o przyjęcie w ważnej sprawie.
— Do dybła! Brzetysław Marchołt! emigrant! prezes! — Że też nie można choć ze trzy dni być incognito w Paryżu! Istny Berdyczów! — zżymał się cicho pan Teodor, chodząc po pokoju i mnąc w ręku podlany mu przez służącego bilet wizytowy.
— No, cóż robić? prosić tego pana — polecił wreszcie Konopacki służącemu.
Rzucił okiem na siebie i dookoła, przeglądając, czy niema na widoku czegoś zbyt rażąco przeciwnego postaci