Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   259   —

Chodził dalej po ogrodzie, pragnąc oderwać się od swych myśli sprzecznych i bolesnych. Rozejrzał się po gaiku z ciemnych świerków, które sam posadził dla zakrycia niepokaźnych widoków, i ucieszył się, że dobrze rosną. Potem namyślał się, jakby przeciąć miejscami zbyt gęste masy drzew, rozrosłych nadmiernie od czasu narysowania ogrodu przez pradziada. Wkrótce machnął reka:
— Po co to? Jeżeli Halka będzie kiedy chodziła ze mną po tym ogrodzie, ona to sama zrobi. Ale nie widzę jej tutaj, a gdy ją zobaczę we śnie, nigdy nie opiera się o moje ramię.
Okszyc miewał często sny, które go uderzały realizmem szczegółów. Nie wierzył w ich własności prorocze, zajmował go jednak świat snów swą logiką osobną, potęgą obrazowania i nadzwyczajnymi skrótami wrażeń.
— Jak mi dzisiaj niedobrze!
Zapiął pod szyję watowany kubrak i wstrząsnął się. A dzień nie był zimny, tylko szary i zwiędły; nie było prawie przestrzeni między wierzchołkami wielkich drzew a mętnem niebem, po którem leniwo płynęły smutne wrony i kawki.
Pan Stanisław wrócił do domu i zobaczył na zwykłem miejscu, w pokoju zwanym biblioteką, torbę pocztową, przynoszącą mu codziennie listy i gazety do Bernatowic.
Jestem pewien, że znajdę coś złego — rzekł otwierając torbę.
Był list od pani Marliczowej. Zanim go otworzył, Okszyc starał się wytłumaczyć sobie, że list zawiera od-