Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   201   —

Życie to, jak we francuskich powieściach, było też zaperfumowane miłością, urozmaicone drażnieniem Amora przez rozmowy, stroje i figlarne pomysły. Około pani domu skupiała się une cour d’amour niemal urzędowa, i w innych także kierunkach krzyżowały się erotyczne ognie — czy tylko dla dekoracyi obrazu, czy z realniejszym wynikiem? — o tem nic nie wiem, bom się do gier tego rodzaju nie mieszał. Jednak i mnie, poważnego historyka, ale bardzo młodego wówczas, prześladowano, że się kocham w pani Teodorze.
Mogę to ogłosić bez ubliżenia owej damie, dzisiaj nieżyjącej, bo i wówczas, lat temu ze trzydzieści, miała już, według powszechnego mniemania — sto lat i była waryatką. Wbrew tej ustalonej opinii naszkicuję jej portret z, własnych spostrzeżeń.
Najprzód — nie miała jeszcze stu lat — najwyżej ośmdziesiąt kilka, i postacią swą drobną, czerstwo zawiędłą, przypominała niby zabalsamowaną ową wiosnę, w której była niegdyś — łatwo temu wierzę — bardzo piękna. Twarz jej maleńka, w rurkowanym czepcu, oświetlona niezagasłemi oczyma, podobna była do portretów owej dzielnej kasztelanowej Kamińskiej, z Potockich Kossakowskiej, energicznie namiętna, niepodległa marnej rzeczywistości. Dreptała bez: laski, z nieodstępnym woreczkiem, zawierającym jakoweś precioza. Krewna, czy tylko klientka rodziny tutaj panującej, pani Teodora, nazywana czasem »ciotką«, czasem »Dorcią«, posiadała dożywotnio swe miejsce w pałacu, chociaż w nowenn życiu nie brała udziału, z powodu swego wieku i »waryacyi«.