Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   142   —

— Czy dobrze dziś wyglądam? —
— Strasznie! — odpowiedziałem.
Nie myląc się co do znaczenia wyrazu, zaśmiała się głośniej i bardziej nerwowo, niż zwykle.
Ścigam ją teraz oczyma po salonie, a wiruje ciągle; nie dają jej usiąść.
Co to jednak za barbarzyńska pozostałość ten taniec! Dlatego że to uchodzi przy muzyce i w karnawale, a nie inaczej, wolno temu panu objąć kibić Celiny, i mocno, żeby dobrze prowadzić, — wolno mu sunąć tak z nią razem, ocierać się o jedwab, który przybiera w tańcu linię jej kształtów, — i oddychać tem zaczarowanem przez nią powietrzem i dotykać prawie jej włosów...
Widok ukochanej kobiety w tańcu z innymi jest nawpół bolesną rozkoszą.
Rozsądek jednak przychodzi w pomoc. Przecie ona tańczy ze wszystkimi, przecie i ja z nią tańczę... ale gorzej, niż umiem, gorzej, bo mnie zanadto ten pozwolony i niezupełny uścisk drażni i upaja.
Mówiła mi jednak bardzo miłe rzeczy podczas mazura, któregom się nareszcie doczekał. W słowach jej był odcień zmysłowy, którego nie zauważyłem dotychczas w tym stopniu, — a choć do mnie się stosowały te słowa, te spojrzenia, to jednak gdy myśl mi przyszła, że to nie moje towarzystwo, ale ta atmosfera balu tak ją podnieca, znów mi chora część serca zaczęła dokuczać.
Wyniósłbym jednak dobre, choć gorączkowe wrażenie z tego wieczoru, gdyby nie ten nieznośny Valfont, który, widzę ze zdziwieniem, zaczyna mnie, jak mara