Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   94   —

w umyśle księcia pewien namuł... nie można powiedzieć: niechęci — parsknąłby pogardliwym śmiechem, gdyby kto tak się wyraził — lecz spostrzeżeń, że Janek nie jest dość wygodny, nie dość dobrze wychowany...
Bujnicki zaś miał i rzeczywiste, grube wady. Nie dbał o pieniądze, wydawał kapitał, żył nie w stosunku do swych dochodów, lecz do pragnień, które przewyższały znacznie dochody. Miał wprawdzie duże projekty i połączone z nimi sperandy, szkoda jednak, że zbyt pośpiesznie zaczął je dyskontować.
Oddawna i z zapałem namawiał Koreckiego, aby wzniósł w części swego ogrodu miejskiego, przylegającej do ulicy, wspaniały gmach na bibliotekę, która miała być otwarta dla publiczności. W pałacu była moc ksiąg, zebranych przez kilka pokoleń, ale zbiory mieściły się w ciasnych salach, albo i w skrzyniach. Ułożyć to wszystko w pięknym, przejrzystym gmachu, ozdobionym przez kwiat artystów krajowych, dokupić mnóstwo jeszcze książek, ogłaszać drukiem cenne rękopisy stare i nowe, stworzyć instytucyę czynną i sławną. Przy budowie zaś, ozdobieniu i urządzeniu mógł Bujnicki zarobić duże sumy, gdyż i bibliografia nie była mu obca.
Księciu Adamowi podobał się odrazu ten projekt. Tym sposobem mógł sobie postawić pomnik rzeczywiście trwały i chlubny. Snom Bujnickiego trzeba było, jak zwykle, przyciąć nieco skrzydeł, bo projekt, wykonany w całości, pochłonąłby cały majątek księcia. Ale przyjaciele gadali o tem tyle i tak chętnie, że wreszcie Korecki zamówił plany u Bujnickiego.