Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/381

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   379   —

— A pan sądzi, że go już... nie zobaczymy? — zawołał nerwowo Celestyn Łuba.
— Bóg raczy wiedzieć. On wystawia się łatwo na niebezpieczeństwa — a teraz jemu droga trudna.
Wychodzili razem z parku na ulicę, gdzie się rozstali, podawszy sobie wzajemnie adresy zamieszkania w Kijowie. Gdy się Woronicz oddalił, literaci stanęli jeden naprzeciw drugiego na ulicy.
— Jak się teraz zachować względem panny Hanki? — Powiedzieć jej? — pytał Tadeusz.
— O tem właśnie myślę — odrzekł Celestyn.
— Bo ona gotowa sama dowiedzieć się, że Woronicz jest w mieście. A wiem, że jest powiadomiona o jego zażyłych stosunkach z Bronkiem. Miała dawniej przez niego wiadomości. — — Jeżeli usłyszy tylko nazwisko, odnajdzie go, pójdzie do niego, wypyta. — — Już ja ją znam.
— Miłość jest skrzydlata — potwierdził Celestyn — Ten porucznik wygląda sympatycznie, choć mówi fatalnie po polsku; ale właśnie: nie jest wymowny i nie dyplomata. Gotów jej powiedzieć wszystko in crudo, jak nam, i przypomnieć jeszcze zamordowanie pułkownika Mościckiego w podobnej wyprawie...
— Tak — — lepiej powiedz jej ty, Tadeuszu.
— Jednak nie jestem pewien, czy mam powiedzieć? Bo ta wyprawa Bronka nie napełnia mnie zaufaniem. Tem dramatyczniej Hanka odczuje istotne niebezpieczeństwo. — — Może lepiej nie mówić tymczasem? Zawsze czas na złe wieści, a pomóc tutaj Bronkowi — niepodobieństwo.