Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   31   —

się razem i wymieniała od czasu do czasu ciche uwagi. Pani Sępowska, dziewczynkowata jeszcze, niebrzydka, ale zbyt obwieszona splendorami swej świeżej wyprawy, pochyliła się ku małżonkowi:
— Więc to jest Sworski?! Taki sobie pan podstarzały w szarym surducie? Cóż mi to za rewolucjonista?...
— Ano widzisz — taki jest. — — Surdut ma źle skrójony.
— Może być. Ale m a ładne oczy i mądre czoło.
— Jak się komu podoba.
Sworski rozmawiał z prezesem. Linowski przesadzał doniosłość wspomnień, które ich łączyły, a czynił to przez gościnność, lub przez rzeczywistą sympatję:
— Pamięta pan, panie Tadeuszu, nasze sesje u Rajkowskiego?
— Chyba jedną tylko?
— Może tylko jedną — kiedy to chodziło o decyzję, czy podtrzymywać strajk powszechny, czy go za wszelką cenę przerwać. To dziwnie pogodny socjalista ten Rajkowski — krwiożerczy i pogodny — właściwie socjolog — teoretyk zupełnie ślepy na życie przy zastosowaniach teorji. Ale uczciwy człowiek. Gdzie on teraz jest?
— Nie wiem. Porzuciłem oddawna jego koterję z powodu żywiołów, które się tam zakradły i zapanowały.
— To jest... Żydów? — rzekł Linowski z ożywieniem, ale ciszej.
Rzucił okiem w stronę, gdzie siedział pewien sąsiad z sarmackim wąsem, ziemianin i katolik, ale gorzki