Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   282   —

nawet Rosjanie spoglądali życzliwie i ciekawie. Ułanów wcale to nie żenowało, ani pobudzało do przybierania postaci bohaterskich. Jedli, pili wino, bawili się, jak młodzi wojskowi.
— Podobno kolej stąd do Kaniowa zdezorganizowana — rzekł jeden.
Odpowiedział drugi porucznik, którego nazywano „Zych“:
— Z Mińska i z Dukory przyjechaliśmy śpiewający — a do Kaniowa stąd blisko. Można statkiem, albo samochodem, jeżeli kolej źle chodzi. Trzymam zakład, że jutro wieczorem będę w Kaniowie.
— Jutro? — — Na jutro umówiłem się z moimi przyjaciółmi, Sworskim i Łubą, którzy zajmują się tu zbieraniem ofiar na wojsko. Przecie generał kazał nam rozpoznać i stronę finansową tutejszej formacji — zauważył Bronek Linowski.
— Dobrze — zgodził się łatwo Zych — tak zostaniem przez jutro w Kijowie. Jest tu ruch, życie. I jeść dają lepiej, niż w Mińsku.
— Ale nie tak, jak Wańkowiczowie w Śmiłowiczach — odezwał się czwarty oficer, nieco okrągłejszy od wysmukłych kolegów.
— Noc, w Śmiłowiczach! — zawtórowali wszyscy.
Popili wina. Zych powrócił do pochwały Kijowa:
— Dobre wino i dobre miasto. — A cóż, weźmiemy kiedyś Kijów, panowie?
— Mam nadzieję — odparł Bronek — że nie będziemy w przyszłości staczali walk niepotrzebnych. Weźmiemy co swoje.