Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   261   —

się te formacje rozrosły, Ukraińcy przeciwstawiliby się im stanowczo. Trzeba było zatem żebrać po domach i po lokalach polskich. Niezbyt się to uśmiechało Sworskiemu, ale obiecał spróbować.
Tymczasem Łuba biegał z właściwą sobie zapalczywością i przesiadywał w klubie polskim do późnej nocy, poczem w stawał też późno. Sworski nie mógł się z nim rozmówić aż na któryś dzień po powzięciu wspólnego zamiaru. Celestyn był podniecony ale nie radosny. Tadeusz zaczął mówić o powiadomieniach rzeczowych, które zebrał. Celestyn zebrał mniej więcej te same, ale posunął się dalej i rozmawiał o akcji pomocniczej dla armji, był nawet obecny przy szerokiej dyskusji nad tą sprawą.
— Jakże to było? — gadaj!
— Było i jest marnie. Najprzód dowiedziałem się, kto, co i jak. — — Zbierał już ten i ów — trafiałem zwykle na wyciśniętych. I naprawdę z kogo tam wycisnąć? Klub pełny uchodźców z Polski, takich, jak my — chudziaki! Zapału do sprawy, wyznać muszę — mało. Nie rozumieją — bredzą, jak na mękach. Ktoś tam, jeżeli ma w kieszeni „kierenkę“, rzuci jak z łaski. Kto ma carskie ruble, nie popuści. Szkoda fatygi. — Powiem ci, com głównie zyskał: poznałem bardzo dziwny gatunek Polaków.
— W klubie?
— W lokalu klubowym. Była tam w zamkniętej sali narada polityczna. Znajomi puścili mnie — słuchałem. Sejm, mówię ci, parlament! Ale mnóstwo takich... niewiadomych. Dopytać się nie mogłem, skąd ich przyniosło, tylko tyle, że z lewicy. Dlaczego