Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   24   —

— Bo ja poznałem panią. — Tylko jakażby mnie śmiałość? Jakże mnie przed panią?... Bo cóżem ja? — łachman ludzki. Ale ona, wiosna, która jest szczęściem sobie i szczęściem przyszłego wieku... Maja — panna, z której urodzi się Manu — Nadczłowiek, Zbawca...
Zamilkł na dobre. A pannie Zofji przyszło do głowy, że może uraziła dobrego i wrażliwego człowieka. Ale nie wiedziała, co uczynić, ani co mu powiedzieć, bo to, co mówił, było napoły niezrozumiałe.
Celestyn powstał z ławki i, nie przystępując bliżej, zdobył się na jedno jeszcze zdanie:
— Wielka Pani! proszę mnie pobłogosławić... zdaleka... ręką.
Sam podniósł rękę ogromną, błogosławiącą zwysoka, i zdarł z głowy pomięty kapelusz. Niepokojący był i godzien litości. Prosił, a zarazem nakazywał wzrokiem błagalnym.
Panna Czadowska nie była płochliwą dzieweczką i zgadywać potrafiła ludzi. Tu zrozumiała, że po< winna uczynić to, o co prosi ten człowiek. Wyciągnęła więc rękę naprzeciw dłoni olbrzyma i rzekła:
— Jeszcze Bóg da panu ukojenie, panie Celestynie.
On przymknął oczy, a twarz mu zajaśniała wewnętrznem rozpromienieniem. I odszedł wielkiemi krokami, kołysząc się, jak sosna pijana.