Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   246   —

rozmowy, Hanka utraciła trochę kurażu wobec niezwykłości tej niewinnej, a przecież umówionej schadzki. Ale przymrużenie oczu, niejaka bezcelowość ruchów i uśmiechów dodawały jej tylko wdzięku. Sworski zrozumiał, że sam musi zacząć o temacie kapitalnym.
— Mamy ciągnąć dalej wczorajszą rozmowę? nieprawdaż?
— Tak... jeżeli pan łaskaw. Pomyślałam dzisiaj, żem może niestosownie wczoraj tak pana napadła z mojemi zapytaniami.
— Przecie pani nie żartowała? — nie mówiła byle coś powiedzieć?
— Gdzież tam!
— Więc postąpiła pani bardzo stosownie, bo mnie losy Bronka Linowskiego bardzo interesują, a straciłem o nim powiadomienia oddawna. Niechże się dowiem najprzód, co pani wie o nim z ostatnich miesięcy?
— Jest w pierwszym pułku ułanów polskich. Bił się bardzo dzielnie pod Krechowcami. Ale potem... nic nie wiem.
— Więc jest zapewne w tym samym pułku, a ponieważ od szarży Krechowieckiej upłynęło niewiele czasu i o nowych utarczkach nie słychać, zatem nic się chyba nie zmieniło.
— Tak, ale jabym chciała... czy ja wiem?
— Proszę mówić zupełnie otwarcie. Ma pani we mnie zaufanego słuchacza.
— No, więc powiem poprostu: chciałam mówić o nim z panem, skoro widzę, że go pan lubi.