Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   138   —

— Tak, tak! Straciłem przytomność od uderzenia, czy od upływu krwi? — nie wiem. I leżałem tam dosyć długo, bo kiedy zobaczyłem przy sobie dziwnego człowieka, już zmrok zapadał. Konia ze mnie odwalił, wziął mnie na ręce, zaniósł do lasu i opatrzył ranę. Dziwiłem się i ja jego ogromnej sile. Potem mi dał coś na sen...
— Więc widzi pan: nie może być kto inny.
— To jak bajka! — mówił Bronek rozmarzony już pogodnie. — Przecie on wędruje tam, od Karpat aż po za Lwów i krążą wieści o jego robotach, przepowiedniach... Nazywają go „Starym Przeorem“ — nazwiska swego nie wyjawia.
— Słyszał pan co z jego nauk?
— Osobiście — nie. Tylko o nim słyszałem nieraz.
— A wczoraj nic panu nie powiedział?
— Nie było czasu. Mówił tylko proste rzeczy: czy możesz stąpić prawą nogą? czy łatwo oddychasz? — takie rzeczy. — — Aha! jedno niezupełnie jasne zdanie: „Wpatrz się, synku — on mnie tak synem, albo synaczkiem nazywał — wpatrz się w Polskę wielką i całą, która jedyna godna jest zupełnego miłowania, a nie kochaj się w jakiej części Polski, bo z jednego odciętego członka odrasta tylko ciało płazu, lecz nie człowieka, ani narodu“.
— To jednak piękna przypowieść! — zawołał Sworski.
Linowski znowu się zachmurzył.
— Pan sobie tłumaczy to jako krytykę naszej polityki w Krakowie. Można tłumaczyć wręcz przeciwnie: my właśnie dążymy do całej i wolnej Polski.