Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   132   —

— A tuś mi nareszcie, poszukiwaczu rannego Polaka i wolnej Polski! — przemówił wesoło przychodzący z wyżyn — oto ci przynoszę czego szukasz.
Ten głos na świecie jedyny! — Tadeusz postąpił na spotkanie:
— Kto jesteś, Ojcze?
— Znamy się — to wystarcza — ale nie agituj się zbytnio — odrzekł, składając na mchu bezwładne brzemię ludzkie.
Tadeusz patrzył w żywe oblicze męża, którego pokochał odrazu. Tamten to był, czy inny, poznał krewnego ducha i przyjął bez wahania jego władzę nad sobą. Cudowne dreszcze młodości pierś mu przeszyły.
— Mniej marzyć, synu, i nie osłabiać serca rzewnością nad bólem własnym, ani bratnim? Polska dobyła się już z otchłani marzenia i wchodzi między narody żywe. Nie ma Ona serca innego, jak złączone nasze serca, ani sił innych, jak nasze siły. Hartuj przeto serce swe dla Ojczyzny. Żołnierzem polskim jesteś, jako i ten, którego ci przynoszę rannego.
Tadeusz spojrzał teraz dopiero na młodzieńca, który leżał na mchu; blady i uśpiony, bez nakrycia głowy.
— Przecie to Bronek Linowski!
— On sam. Ranę opatrzyłem, a jego uśpiłem. Oddaję go tobie, aby go nie podnieśli obcy ludzie. Ty go obroń od prześladowań za porywy czyste, a gorące. Niech się zachowa na czasy, gdy mu rozum okrzepnie, a droga się rozjaśni. A kiedy zapyta, gdzie jego czapka i znak z białym Orłem, powiedz, że zabrał