Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/73

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   67   —

wartemi błędnemi oczyma, a tymczasem zaprosił go do pokoju:
— Bądź-że łaskaw, kochany panie Apolinary.
Najpierw wypadło się przywitać z pięciu młodymi przedstawicielami rodu Pruszczyńskich, którzy zjawili się w sieni w celu obejrzenia gościa. Dwaj starsi, w mundurach gimnazyalnych, synowie gospodarza z pierwszego małżeństwa, ukłonili się z męską niezależnością, mocno ściskając podaną im rękę.
— Jak się macie, obywatele — pozdrowił ich Apolinary, tonem i postawą wcale nieźle znamionując ducha czasu.
Drobiazg zaś pochodzący z drugiego łoża, szurgał już oddawna z rozmaitych kątów bucikami rozgłośnie po naniesionym piasku, usiłując zwrócić uwagę na swe ukłony. Aż spostrzegł gość ich grzeczne zamiary i zawołał wesoło:
— A smyki! iluż was tu jest?!...
Wybrał najmłodszego malca, patrzącego z podełba figlarnie, podniósł go do góry, ucałował i zapytał:
— Jak-że się ty nazywasz?
Chłopię patrzyło przez chwilę z ukosa, jakby oceniało pojętność gościa; nareszcie wypaliło, skandując dobitnie wyrazy i potrząsając dziarsko jasną głowiną:
— Maciek — Polak — delegat koronny.