Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   50   —

zdawał się trzymać drzewiec idealnego sztandaru i wołał głosem nieswoim:
— Za mną, panowie bracia! Kraj ma oczy na nas zwrócone! kraj nas powołuje! niech żyje solidarność!
Ale pan Kotulski dopadł do drzwi jeszcze zamkniętych i jął moderować zapały:
— Panowie! panowie! spokojnie... Czasy są przejściowe i nic jeszcze się nie dokonało. Nie narażajmy osób naszych, ani osoby mistrza. Bez processyi, panowie! Udajmy się do mieszkania Gwiazdowskiego pojedynczo, najwyżej parami. Wszak tam już tylko chodzi o podpisy... A więc rozerwanym szeregiem, różnemi ulicami...
Tak studził zbytni ferwor pan Kotulski i znalazł posłuch u zgromadzonych.
Pan Apolinary, czując szum w głowie, niby po libacyach, poszedł samotny przez ulice, sapiąc i rojąc podniośle. W tem usposobieniu doszedł do mieszkania Gwiazdowskiego.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Jakże opisać stan duszy pana Apolinarego, gdy po parugodzinnem czytaniu i podpisywaniu, opuszczał progi dostojnego mistrza, utwierdzony w przekonaniach, uskrzydlony do działań?...
Wspominał.
W pokojach dużo ksiąg, parę portretów. Meble proste, tyle tylko, ile potrzeba dla pomieszczenia dużej biblioteki i dużej osoby mistrza. ... Tłum był