Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   48   —

wstając. — O redakcyi aktu niema dyskusyi. Redagował go komitet po długim i mozolnym namyśle. Obowiązująca u nas zasada absolutnej solidarności z działaniami komitetu pozostawia jedną tylko alternatywę: akt podpisać lub nie podpisać.
— To chyba dyktatura, a nie solidarność?! — zawołał porywczo jeden pan żółciowy, który dotychczas gryzł nerwowo kromkę chleba, po śniadaniu, czując potrzebę gryzienia.
Wtem z rogu sali ozwał się potężny głos trybuna. Pan Hyc, na czele kilkunastu włościan w kapotach odświętnych, wszedł właśnie na zebranie.
— Panowie! — zagrzmiał. — Pierwszy akt siły, pierwszy błysk jasnej myśli narodowej, trafiłby jeszcze między nami na zamglone pojęcia, na kunktatorskie ociąganie się — ba — nawet na veto, podane w ohydę pokoleń? Nie wierzę temu. Nie, panowie. Zrzeszyliśmy się nie dla pustych rozpraw, lecz dla sprawnej oryentacyi w tytanicznym pędzie wypadków, dla szybkiego, zbiorowego czynu. Wola narodu jest w nas i z nami!
Ozwały się oklaski i wołania: brawo! ten to prawi! Wszystkie nieme dotychczas oblicza ożyły, a była ich przeważna liczba. Oblicza zaś oponentów zbladły i wykrzywiły się. Mówca nie skłonił głowy przed aprobacyą ogółu, służył bowiem sprawie, nie ludziom. Tak zakończył:
— Zrzeszony, zsolidaryzowany w osobach swych wybrańców naród uchwalił akt, który nie-