Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   22   —

w której zdumione oczy Apolinarego ujrzały kolumny z tysięcy nazwisk ułożonych wedle alfabetu. Przy każdem nazwisku była wpisana krótka, lapidarna charakterystyka, w rodzaju cenzury. Gdy odnaleziono z kolei cenzurę Rokszyckiego, okazała się w głównych zarysach zgodną z uprzednio wygłoszonem zdaniem pana Kotulskiego.
— Hm... niby to samo — mruknął Apolinary. Ale, że nie skąpy, to już pozwólcie, dobrodzieje moi! Założył własnym kosztem u siebie szkołę wiejską, zbudował szpital, poprowadził własną szosę. A w cudzej nawet stalowni, kiedy chodziło o kasę emerytalną...
— Wiemy, i to wiemy — odpowiedział Hyc — jednak nie posiada kwalifikacyi na dzisiaj. Dzisiaj szukamy ludzi solidarnych z nami. Nie chodzi nam o niesforne indywidua — my operujemy ilościami.
— Masami — poprawił Kotulski.
— Innemi słowy: opieramy się na wielkiej liczbie, na przeważnym głosie ogółu... Przytem pan Rokszycki należy pod pewnym względem do ludzi zupełnie nam obcych.
— Obcych? a to co znowu?
— Do pogodzonych z losem.
Pan Apolinary wytężał przez chwilę swe zdolności oryentacyjne, nareszcie zrozumiał i wybuchnął:
— Co to, to przepraszam. A któż wystąpił pierwszy przeciwko Hektorowi Zawiejskiemu?