Strona:Józef Weyssenhoff - Narodziny działacza.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   12   —

i solidarności, pan Apolinary zatrzymał się. Coś go niby szarpnęło za połę, a razem i za serce:
— Zmiłujcież się, dobrodzieje moi! Człowiek taki światły, powszechnie u nas szanowany. A już co do spraw publicznych, to pierwszy u nas, po prostu: pierwszy.
— Bardzo być może. Nie zagradzamy mu drogi do połączenia się z nami.
— Jednak...
Tu poczuł pan Apolinary dotkliwe ukłucie pierwszego ćwieka w głowie. Jakżeż to? Zrzeszenie ogarnia kraj cały, a nawet nie próbuje pociągnąć pana Jana, luminarza powiatowego, bez którego nic dotąd się nie obeszło?... Pomijając tę wątpliwość kapitalną, zakłopotany i niepewny adept usiłował pozbyć się, za pomocą pytań, chociażby wątpliwości teoretycznych:
— A więc mówicie panowie, że te partye XY, ZY, ZYZ i jak się tam wszystkie wabią — straciły już wszelkie znaczenie?
— Zlewają się coraz bardziej z nami.
— Więc będzie wkrótce jedno takie...
Pan Apolinary gładził powietrze szerokim ruchem niwelacyjnym obu dłoni. Tak zapewne chciał wyrazić wewnętrzną wizyę zjednoczonego, solidarnego społeczeństwa.
— Dążymy do tego — odpowiedział Kotulski wymijająco.