Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   37   —

znamy parku. Błądziliśmy po strasznych, przepastnych drogach!
— Zalega wątpliwość — bronił się Skumin — kto kogo opuścił. Poszliśmy jedną drogą, a państwo inną. Potem zwoływaliśmy się — no i powróciliśmy razem z tem oto państwem.
— Hrabia Skumin ma, jak widzę, wybitne zdolności dyplomatyczne. Czy pan był kiedy „dans la carrière?“
— Nie, pani. Uczę się tylko po amatorsku dyplomacji, zwłaszcza od pań, które zdolniejsze są od nas.
Tej sprzeczki niegroźnej, mającej tylko cele wykrętne, słuchano z wybuchami konwencjonalnego śmiechu. Jedna tylko stara panna Radomicka, „ciocia Figa“, która dotrzymywała jeszcze kompanji na tarasie, nie śmiała się, lustrowała nieżyczliwie całą postać zagranicznej damy, jakoś rozhecowaną, twarz jej rozgrzaną pomimo wieczornego chłodu i maniery zbyt swobodne. Nie to, co „nasza Wercia“, która także wraca z parku, ale wygląda inaczej. Jednak po uważnem przyjrzeniu się dostrzegła, że i Werci oczy błyszczały wyjątkowo, a uczesanie włosów straciło trochę na symetrji? — Ponieważ zaś, w przekonaniu staruszki, Pani Radomicka nie mogła popełnić nic niestosownego — i domysły co do pani Canevari mogły być nietrafne. Obie panie przedzierały się zapewne przez gąszcz i potargały włosy. Co zaś do podniecenia twarzy?.. Może podziałał zapach tej mandragory, o której mówiono? Czego to ludzie dzisiaj nie odkrywają!