Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   322   —

— Kochałeś się przecie wtedy nazabój w Werci.
— Kochaliśmy się — tak. Od dzisiaj nasze tajemnice nawet muszą być między nami wspólne. Ale odrazu przygasiłaś urok tamtej przez samo twoje zjawienie się.
— Jakim sposobem? Byłam nawet dla ciebie niezbyt grzeczna.
— Ale byłaś strasznie piękna — i wtedy — i zawsze — i dzisiaj jesteś dla mnie najpiękniejsza. Wszystko: twoja postać, twój wyraz twarzy, twój głos, twój i oddech — są stworzone jakby dlatego, aby mnie zachwycać bez możliwości pożądania czego innego.
— To dobrze — uśmiechnęła się Dosia wdzięcznie — ale straszny z ciebie zmysłowiec.
— Nie wypieram się, Dosieńko. Piękno fizyczne jest główną treścią radości życia. Nie ubliża pięknu, moralnemu. Właśnie, gdy się oba łączą, rodzi się szczęście prawdziwe.
— Ale, gdy są między sobą sprzeczne, rodzi się grzech i brzydota.
— Rodzi się najprzód — dramat. Myślisz znowu! zapewne o mnie z Wercią?
— Naturalnie. Nie mogłam się uspokoić nad krzywdą, jaką wyrządziłeś wujowi Ambrożemu, przyjacielowi i tak cennemu dla wszystkich człowiekowi.
— Czy myślisz, najdroższa, że mnie to nie dręczyło, nie upokorzało, i nie doprowadziło do zerwania tego romansu?
— Ale jak mogłeś go rozpocząć!