Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   290   —

Ale są inne względy, przemawiające przeciw pojedynkowi. Ten pan Bobrkowski jest z Małopolski; gdy mu się wydarzy przygoda w Poznaniu, złożą to na karb niechęci wzajemnej dwóch ziem polskich, a ta niechęć musi być, mojem zdaniem, wykorzeniona za wszelką cenę.
— No, panie senatorze, najprzód ja jestem z Litwy, a przytem czyż Polacy z różnych dzielnic nie mogą się z sobą poczubić o sprawy prywatne?
— Mogą. Widzę, że dzielnie popierasz argumentami swą chętkę wpakowania kulki w wiadome miejsce. Więc ten wzgląd pomińmy. Jest wszelako inny, który może ci trafi do przekonania. Co na to powie panna Tolibowska i czy jej wyjdzie na pożytek awantura, w której nazwisko jej nie może pozostać ukryte?
Zadumał się trochę Skumin.
— Co do tego, jak to przyjmie Dosia — rzekł wreszcie — to, o ile ją znam, nie będzie miała mi nic do zarzucenia, żem się oburzył na krytykującego ją chłystka. A co do rozgłosu jej nazwiska — to trzeba będzie trzymać rzecz całą w ścisłej tajemnicy.
— To, przepraszam pana, nie wystarczy. Samego pojedynku nikt nie ukryje. Ale trzeba znaleźć inny powód zatargu. Symulacja w tym wypadku, znaczy się, dozwolona i trzeba ją umieścić w protokóle oraz zobowiązać do sekretu wszystkich uczestników zajścia.
— Zupełna słuszność, panie senatorze. A kiedy już tyle łaski, to możeby pan dał też pomysł do tego protokółu?