Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   268   —

myślą o wspólności dążeń i pracy z kobietą, tylko o jej łóżku — tak powiedziała. A kiedy protestowałem, że każdy, to jest: ja — pozbyłby się odrazu swych błędów i nałogów z miłości dla kobiety, tak pięknej i mądrej, jak ona — uśmiechnęła się bardzo ładnie, ale swoim zwyczajem zaczęła żartować: „z ciebie byłby chyba mąż... do tańca. Wyobrażam sobie Krysia, jako stałego tancerza, ale w roli obywatela kraju wyglądałby pociesznie“ — i wybuchła śmiechem.
Rozśmiał się i Skumin:
— No, to jeszcze nie widzę, abyś miał pewne szanse...
— Poczekaj. To są jej zwykłe przekomarzania. Ale gdybym się oświadczył regularnie, a ona ujrzała przed sobą piękne zadanie nawrócenia mnie na swoje tam drogi, może odpowiedziałaby inaczej. Jest między nami iskierka — to się czuje. A przytem, jest się zawsze hrabią, ma się pokaźny majątek...
— Nikt ci nie przeszkadza próbować. Człowiek z twojemi zaletami i stanowiskiem może zaryzykować nawet odkosza — odrzekł Skumin ze słabo zamaskowaną ironją.


∗             ∗

W tem, co usłyszał Skumin, nietyle go oburzał Kryś, niezły chłopiec, ale srodze banalny, ile zaczynała mu się nie podobać Dosia. Nie przyjmie ona chyba Krysia, ale wobec niego, Jana, zachowuje się niepoprawnie. Upływa już miesiąc od jego oficjalnej deklaracji, a dotychczas ani śladu odpowiedzi Dosi.