Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   252   —

— Musiał cię ktoś tam w Poznaniu przekupić, Janku, że tak ich chwalisz. Przyznaj się, że kobieta?
— Ani mężczyzna, ani kobieta; całe społeczeństw o tamtejsze przekupiło mnie swą spoistością dążeń, czystością rasy, dyscypliną narodową.
— Przecie Litwinem jesteś, Janie Skuminie. Skąd ci się wziął taki patrjotyzm wielkopolski?
— To z ciebie, Toniu, Małopolanin? A Korjatowicz może się ma za Białorusina? Chyba nie, chyba wszyscy mamy jeden patrjotyzm?
— Zapewne, zapewne — ale są odmiany... obyczajowe.
Tego dnia Skumin, który szukał rozrywki od swej wewnętrznej udręki, wyniósł z rozmów w restauracji niewielką pociechę. Licho wie, jak i poco przyszło do dyskusji o charakterze Dosi. Mało sobie ważył zdania o niej Granowskiego, czy Korjatowicza, nie zawierające zresztą nic bardzo ubliżającego. Jednak jej zachowanie się wobec mężczyzn, i to mało znajomych, szerzy o niej opinję kobiety zawiłej, niezrównoważonej, jeżeli nie lekkiej. Nie jest to wcale pożądane, a w tem dużo jej winy. Poco mówić w salonie o anatomji, albo dopytywać się o tajemnice męskich zabaw nocnych?! Ona chce być wszechstronnie uświadomiona — no, to niech czyta książki, a czego w nich się nie doczyta, niech jej nauczy przyszły mąż — jeżeli to wogóle potrzebne.
Ona wogóle nie dba o opinję, ale raczej „o, to, co powiedzą“ bezpośrednio o jakimś jej wybryku, lub głośnej enuncjacji. Może to być dumne stanowisko