Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   248   —

zerwał i zniweczył. Ale onaby chciała mieć mnie doskonałym według swego wyalembikowanego ideału, i to doskonałym od urodzenia aż do dnia dzisiejszego... — No, przepraszam! Taki, jaki byłem i jestem, ujdę jeszcze za pożądanego konkurenta u innych panien i ich rodziców. Mam nawet tego pewne dowody.
Wspominał taniec z Zosią Golanczewską, równający się miłosnemu wyznaniu panny, i uprzedzające zachowanie się jej rodziców. Zauważył też w Warszawie pewne zabiegi pozyskania go za męża dla kuzynki, księżniczki, wprawdzie niezbyt ponętnej fizycznie. „Rasa“, widoczna głównie w sztywności karku i zbyt długich, chudych nogach, dopełniona była tylko przez niezły folwark posagowy.
— Ależ ja chcę mieć żonę dla siebie! Koligacyj mam dosyć. Najmilszą ze wszystkich mi znanych jest bezwarunkowo Dosia. Tylko jej dziwaczne postępowanie świadczy, że ona nie dba o mnie.
Te zawiłe rozmyślania obsiadały go głównie, gdy był sam w swym najętym, smutnym pokoju. Szukał zatem wesołego towarzystwa. Odnalazł w Warszawie kilku młodych krewnych, dawniej tu zasiedziałych; przez nich poznał się i pokumał z licznem kołem młodzieży, niebardzo wiedzącej, co począć ze swemi rodowemi tytułami i zamgloną tradycją klasy przodującej. Ale były pośród niej zgrabne, rokujące niby coś na przyszłość chłopaki. Siadywał z nimi m ało w klubie, gdyż nie grał w karty, częściej po wielkich restauracjach albo knajpach, lub teatrzykach. Konwersacje były żywe, czasem dowcipne, stroniły