Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   220   —

toru. W półtorej godziny tam będziemy. Pojedźmy. Zrobimy im prawdziwą przyjemność, a to dobrzy ludzie.
— W innych warunkach najchętniejbym się wybrał — odrzekł Skumin — ale teraz? W Gdeczu tragedja i Dosia tam... i we mnie wszystko się kotłuje...
— Co się ma kotłować? Aniś ty chory, ani Doda tam nie przepadnie. Właśnie się rozerwiemy i od poczniemy od próżnego oczekiwania. Współczuć bliźniemu ślamazarnie, to żadna przysługa; uradować bliźniego — to uczynek miłosierny — o!
Skuminowi podobał się ten aforyzm. Rozchmurzył się: — Nie mam nawet fraka z sobą.
— Poco? W tej wspaniałej czarnej kurtce będziesz aż za piękny. Zresztą Topielno, choć to niby także pałac, ale nie tak autentyczny, jak Gdecz, albo inne. Nie obserwują tam ściśle protokółu.
— Skoro sądzisz, że to wypada...
— Najzupełniej. Jedno tylko zastrzeżenie: nie zawracaj w głowie pannom, bo ci już nie wolno — rzekł Robert z naciskiem na ostatnie wyrazy.
— Ach, gdybyś wiedział, Robercie, jak daremnie nawracasz już nawróconego!
I spojrzał na ojca D osi tak miłośnie, że Robert zrozumiał i uściskał serdecznie przypuszczalnego zięcia.
— A więc — zapowiedzmy nasz przyjazd przez telefon.


∗             ∗