Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   205   —

Jan Skumin przyjechał nazajutrz najętą furmanką, dla pośpiechu, natychmiast po otrzymaniu depeszy Tolibowskiego.
Zaraz od progu powitał Robert gościa:
— Jakże się cieszę! Ale wiesz, co się stało? Ambroży Radomicki ciężko zachorował. Doda, wezwana przez telefon, wyjechała przed kilku godzinami do Gdecza.
Jan zdrętwiał i po chwili dopiero odpowiedział:
— A to się złożyło fatalnie...
— Mnie to tak samo przejęło. Ale wszystko będzie dobrze. Ambroży wyzdrowieje, bo to żelazna kompleksja. No, a Dosia powróci.
Jak gospodarzowi, tak i gościowi wypadało nadrabiać miną. Przychodziło to jednak trudniej Skuminowi, bo, oprócz rozczarowania z Dosią, wieść o ciężkiem zasłabnięciu Ambrożego mocno go obeszła. Najprzód dlatego, że go lubił, szanował i czuł się wobec niego winnym; po wtóre — nie śmiał tego przypuszczać — gdyby choroba Ambrożego skończyła się tragicznie, a Wercia została wdową, zrodziłyby się względem niej obowiązki, mocno sprzeczne obecnie z aspiracjami Jana.
Trzeba było stłumić w sobie wrażenie zawodu i smętne przewidywania, pomyśleć zaś o chwili obecnej, a przedewszystkiem o głównym celu przyjazdu do Radogoszczy. Jan miał przecie oświadczyć się Robertowi o rękę jego córki. Trudność zachodziła ta, że pana Roberta niełatwo było brać na serjo, jako