Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   176   —

— Zapewne, że nie wyrywam się do rozmawiania o tem. Ale może być okazja, że mnie zainterpelują.
Namyślał się i sumował przez parę minut. Aż ogłosił postanowienie prowizoryczne:
— Odłóżmy decyzję do jutra, jak mamy postąpić z największym dla ciebie pożytkiem. Bo o ciebie mi przecie chodzi przedewszystkiem, córuchno. A lepiej było, przed rozpoczęciem tej akcji na korzyść Ambrożego, poradzić się ojca? Czy nie lepiej, powiedz?
Zamiast odpowiedzi Dosia pocałowała ojca w ramię.
Nazajutrz pan Robert miał już swój pogląd ustalony i zaczął magistralną przemowę do córki:
— Jest tak, moje dziecko. Ja przyjąłem do wiadomości ostatnią wersję bajki o Sołaczu, żeś ty tam była z Jankiem. O istotnej prawdzie, którąś mi następnie odsłoniła — nie wiem.
— Jak papa sobie chce.
— Bo mi to potrzebne, widzisz, jako zasada mojej roli w tej sprawie. Ja przecie muszę jakoś zareagować na wiadomość, że moja córka jeździ po nocach do knajp zamiejskich z młodzieńcami, choćby tak sympatycznymi, jak Jan Skumin.
— Ach „jeździ“! Raz się to tylko niby zdarzyło — i to nieprawda.
— Wszystko jedno. Ja muszę oprzeć moją akcję na tej wiadomości.
— Jaką akcję, papusiu? Nie potrzeba żadnej akcji, ani w moim interesie, ani w niczyim. Chodzi