Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   174   —

— Żarty nabok, to ci się nie udało. I zmienia to gruntownie historję Janka z Wercią.
— W tym wypadku zmienia. Dzisiaj już cały Poznań mówi o mnie, nie zaś o Werci, jeżeli wogóle jeszcze mówi.
— Więc powiedziałaś to komuś i w Poznaniu?
— Powiedziałam przedewszystkiem Franiowi Gozdzkiemu.
— Na miłość Boską! Przecie to on sam, w mojej obecności, puścił tę plotkę o Werci!
— Tak, ale domyślał się tylko. A teraz, kiedy się dowiedział, mówi, że to ja byłam. Zdaje mi się, że nikt nie wziął tej mojej eskapady zbyt tragicznie. Cóż? — jestem wolna, a kto mnie zna, wie, że ze mną nic takiego nie da się zrobić.
— I nie było tam między wami nic a nic?
— Nic zupełnie. Na to mogę dać ojcu słowo honoru.
— Ale to było w nocy?
— No — zachłysnęła się Dosia, gdyż nie znała wielu szczegółów — jużci, że nie we dnie.
— I kryliście się?
— Nie wystawialiśmy się na pokaz.
— Podobno miałaś na sobie jakiś wielki płaszcz, który cię całą okrywał. Czy ty masz taki płaszcz? Nigdy go nie widziałem.
Dosi coraz trudniej było kłamać i komponować. Odrzekła niecierpliwie:
— Czy ja tam już pamiętam, jaki miałam płaszcz! Chodzi o sam fakt.