Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XI.

Dosia Tolibowska błąkała się od paru dni po Poznaniu bez przyjemności. Przyjechała tu z ojcem, który obiecywał wprowadzić ją do szerokich kół towarzyskich, ale ciągle tak się zdarzało, że ojciec znajdował się w towarzystwach i w lokalach, do których ona nie miała dostępu, albo pokazywać się w nich nie pragnęła.
Po wieczorowych libacjach pan Robert wracał do hotelu nad ranem, a następnie spał tak twardo, że o południu Dosia nie mogła się jeszcze do niego dopukać. Czasem tylko czuły ojciec pokazywał się z córką w restauracji, gdzie bawił krótko, a płacił mało, następnie zajmował się odgrzewaniem swych stosunków towarzyskich w kraju, które w ostatnich latach zaniedbał, a zajęcia te przeciągały się do późnej nocy i kosztowały dużo.
Dosia nie spotykała nawet temi dniami bliższych znajomych. Wuj Ambroży, zajęty doszczętnie przez swe narady z ziemianami, ledwie jej się mignął parę razy w Bazarze i na ulicy.