Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   151   —

— Owszem, i bardzo. Ale muszę ją z sumieniem uzgodnić.
Wercia okazywała już znaczne rozdrażnienie.
— Dajmy pokój tym mądrym wywodom, a zastanówmy się nad tem, co robić zaraz.
— Na wszelki wypadek — odpowiedział Jan — trzeba się starać te plotki stłumić, bo nieobliczalna jest ich rozlewność. W każdym razie nasza obecność razem w Poznaniu jest zbyteczna. Już i w tym kącie nas wytropiono. Nie uważałaś, że podczas naszej rozmowy wszedł do kawiarni jeden pan, którego nazwisko zapomniałem, ale znam jego fizys z Resursy. Rozejrzał się po sali, zobaczył nas i cofnął się. Poszedł zapewne, aby zanieść do Bazaru swój o nas „dodatek nadzwyczajny“. Nie nasuwajmy się ludziom na oczy, to może przestaną o nas mówić. Jabym radził, abyś wróciła do Gdecza, a ja mam zamiar wyjechać do Warszawy.
— Ale tylko na parę dni?
— Zależeć będzie od rozwoju plotki. Znasz mój adres — ten sam, co przedtem. Porozumiemy się.
Rozstali się zgorączkowani, niezadowoleni ani z sytuacji, ani z siebie nawzajem.


∗             ∗

Tegoż samego dnia przed północą dużo poważnych ziemian przyciągnęło do restauracji Bazaru po odbyciu posiedzenia, zwołanego przez Ambrożego Radomickiego. Część zasiadła przy długim stole „resursowym“, reszta przy mniejszych stolikach. Liczne da-