Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   145   —

— Wyobraź sobie, mój drogi: otrzymałam list przez umyślnego posłańca od Janka. Janek chce wyjechać z Poznania na czas dłuższy.
— Cóżto takiego? — zmarszczył się pan Ambroży, zaglądając przenikliwie w oczy żony.
— Bo to dla mnie byłoby rodzajem nieszczęścia. Tak zżyliśmy się z nim w ciągu lata. — Jedyny człowiek, z którym rozmawiam o sobie, o wszystkiem. — Z tobą nie rozmawiam już prawie nigdy.
— Bo nie chcesz. Na wsi czasby się znalazł, tutaj trudno.
— Czy nie mógłbyś Jankowi wytłumaczyć, że nie porzuca się tak pracy rozpoczętej i miejsca w banku? I w ogóle cóżto za projekt!
— Powinnabyś wiedzieć, skoro rozmawiacie o wszystkiem. Ja dzisiaj absolutnie czasu nie mam na rozmowę z nim.
— Ale to może być coś bardzo ważnego i pilnego.
— Dowiedz się. Musi on tu być. Widziałem go wczoraj na kolacji resursowej. Rozmów się z nim i powiedz mi jutro. Idę na sesję, która może potrwać do nocy.
— Gdyby to była jednak rzecz, obchodząca nas oboje?
— Nas oboje? — Hm. — W każdym razie idzie przed nią ważna sprawa publiczna. Sesja beze mnie się nie odbędzie.
Pożegnał się z żoną, ścisnąwszy ją za rękę. Nie pocałował jej jednak w czoło, jak zazwyczaj.