Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   137   —

srogie wymówki partnerów. Dziękuję za łaskę. Zagrałbym „prędkiego“, ale święta Resursa wyrzeka się tej gry szlachetnej.
— Tak, nie gramy tu w baka, ale na mieście są inne rozrywki dla młodzieży w naszym wieku... dojrzalszym — namawiał Franio przymilnie. — Pokazałbym wam jedną bardzo oryginalną dziecinkę.
— Gdzie? którą? — pewno stare pudło, które znałem dziesięć lat temu — zareagował pierwszy Robert na propozycję.
— Bynajmniej. Świeżo przybyła z Warszawy i sama świeżutka — zobaczycie. Janek musi też zwiedzić osobliwości poznańskie.
Janek przyjmował propozycję bez zapału. Ale pan Maciej Golanczewski, dosłyszawszy wyrazy kuszące, przysunął się.
— Wybieracie się gdzieś? Gotówbym z wami...
— Widzisz, Janku: ojcowie, czy tam wujaszkowie ojczyzny idą z nami, a tybyś się nie rozgrzeszył?
— Dlaczego nie? Pójdę z wami.
— Brawo! — I jeszcze tego weźmiemy. — Krysiu! idziemy do Edenu.
Kryś Ramułtowski wymawiał się, że ma jeszcze wieczór u znajomych, a Franiowi mignął okiem, że nie chce iść z Golanczewskim, o którego córkę niby zabiegał. Ale sam Golanczewski namawiał:
— Ua, nie udawaj pan świętego; nie lubię takich.