Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   127   —

W tamtych okolicach Radogoszcz uchodziłaby za majątek pięknie zagospodarowany. Tutaj, mając w sąsiedztwie doskonałe wzory wielkopolskie, wyglądała zapóźniona w kulturze.
Prawdziwą tylko jej ozdobą był staroświecki dwór, osobliwej i powabnej fizjognomji. Do najstarszych, niskich pokojów, doklejono stopniowo pokoje wyższe i ozdobniejsze, dodatki pałacowe i nowoczesne wygody, ale tak zgrabnie się to udało, że całość siedziby zdawała się urodzona jednocześnie za dobrych czasów pradziadowskich. Dwór otoczony był starym parkiem, nachylonym do brzegu długiego, srebrnego jeziora, które dalej miało ramę z sosnowego boru.
W przeciwieństwie do folwarków, dwór był utrzymany troskliwie, a wszystkie jego meble, obrazy i pamiątki zachowane z pietyzmem. Zarówno ojciec, stary birbant, jak młoda córka mieli zamiłowanie do swej siedziby, miłosne i antykwarskie, przeceniając często wartość szczegółów dla obcego oka mniej wartych. Tylko pan Robert czynił to z wrodzonej skłonności do wyobraźni hiperbolicznej, Dorotka zaś, pośród tych murów, mebli i sprzętów urodzona, miała do nich przywiązanie, zrośnięte z jej istotą, gorące i rzewne.
Na jeziorze, widocznem z okien, zwanem Śniwodą, umieszczała pierwsze swe bajki, wylęgłe w główce dziecięcej — i teraz czekała na wyśnionego młodzieńca, który po jeziorze w łodzi do niej przypłynie i z nią w starym dworze zamieszka. Tylko już teraz