Strona:Józef Weyssenhoff - Jan bez ziemi.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   115   —

— Niechże ciocia wytłumaczy Dosi, że nie jeździ się po nocy we dwoje z młodym człowiekiem i to prawie nieznajomym.
— Zasadniczo tak — odpowiedziała ciocia — ale skoro są krewni i wypada im wspólna droga, jak mówi Ambroży...
— Co tam za wspólna droga? Dosia może poczekać do jutra. To są te jej dzikie zaloty...
Stara panna Radomicka zamilkła w niejakiem osłupieniu. Wtedy Dosia, zgadując dokładnie treść cichej rozmowy, przystąpiła do rozmawiających i rzekła:
— Namyśliłam się, Werciu — pojadę jutro do domu. Dacie mi samochód do stacji?
— Widzisz, Werciu! Dosia sama rozumie — wtrąciła ciocia Figa triumfalnie.
Gdy Skumin sam odjeżdżał do Poznania, zdołała mu Wercia szepnąć na odjezdnem:
— Przyjadę jutro do Poznania. Będziemy mieli wieczór dla siebie.