Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się przez barjerę, żem był zmuszony chwycić ją za oba ramiona i odciągnąć od wody.
— Co pani robi, moja droga pani?!
Gdym ją jeszcze trzymał za te ciepłe, wątłe, ale krągłe ramiona, przechyliła głowę wtył, aż mi po twarzy przeszedł pachnący jedwab jej woalu i bliski rzut jej głowy przewróconej, przymknięte rozkosznie oczy, usta coś bez dźwięku szepcące — —
Tak mi zaważyła na ręku, cofając się od wody, żem jej nie puścił odrazu, bo zdawała się padać nawznak. I wyszeptała:
— Żeby się pokołysać — —
Niby dzieciak, niby oddająca się kobieta.
Trwało to razem dużo krócej, niż przeczytanie niniejszego opisu. Ale od tej chwili zaczął się czar.
Jakby połączeni stanowczem wyznaniem, odeszliśmy od wody i wykonali szereg działań, które bez tego czaru byłyby najpospolitszą niedzielną przechadzką. Były zaś czemś specjalnie naszem, nigdy niedoznanem.
Piliśmy kawę przy stoliku na tarasie, patrząc w jezioro. Zdjęła rękawiczki i drobnemi palcami włożyła cukier do mojej filiżanki.
— Niech sobie myślą, że pan Müller z narzeczoną przyjechał do Wannsee — rzekła, wskazując na kilka innych osób siedzących opodal przy stolikach.
I parsknęła nieproporcjonalnym, drażniącym śmiechem.
A gdyśmy wstawali od stołu i kelner zbliżył się po zapłatę, zawołała na cały głos po niemiecku:
— Zapłać ty dzisiaj!
I znowu śmiech, który i mnie się udzielił, aż kelner osłupiał. Uspokoił się, gdy dostał za dwie kawy całego talara.

80