Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ach... jesteś pan Polakiem... to smutne.
Ponieważ władam nieźle obcemi językami, biorą mnie często Niemcy za Szweda, Francuzi za Belgijczyka, póki nie dowiedzą się o mojej narodowości. Zawsze wtedy rozmowa czasem ożywiona już i poufniejsza, ścina się mrozem.
— To pan mieszka w Rosji? — wnioskuje zwykle Niemiec.
Oh! la Pologne! — blaguje melancholicznie Francuz.
— Bohaterski naród! — woła Włoch.
I tym podobne przysmaki, które zawsze znaczą albo: jesteś wrogiem, albo: wyrzutem sumienia, cieniem przeszłości, nawpół żywym człowiekiem.
Oczywiście, nie zdarza się to Polakom miljonerom, ani tym, którzy kryją się ze swą polskością, lub ją sprzedają za byleco, za jakiś efekt kosmopolityczny. Bo są tacy polscy podróżni i nawet emigranci!
Ja przy poznawaniu cudzoziemców uprzedzam zawsze, że jestem Polakiem. Gdy się to komu nie podoba, okazuję mu jeszcze wyższe niezadowolenie z jego narodowości.
Latzcy nie dali mi nigdy powodu do takiego zbrojenia się w odporność. Może w nich rzeczywiście pokutuje coś z krwi naszej, a może tylko wrodzona towarzyskość i ciekawość ludzka, która przecie istnieje pomimo rozpowszechnienia wojowniczego nacjonalizmu. To też ta jedyna para ludzi tchnęła w mój wakacyjny pobyt coś gorętszego, niż wrażenie nowego kraju. Para ludzi? — może tylko młoda połowa tej pary?
Hela jest dla mnie uosobieniem ponęt tego kraju wymowniejszem, niż spotkane tu rdzenne mieszkanki, bardzo po swojemu, rasowe, powycinane z obrazów

62