Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niosłą i rycerską można w paru słowach tak określić, że wygląda, jak archanioł Michał.
A panna Hela:
— Niech pan patrzy, jak w tej grupie odbija postać mojego ojca. Ta powaga, a razem błogosławiąca dobroć.
— No — odrzekłem, książę *** ma także dużo rasy.
Tylem tylko powiedział, dodałem naw et dla złagodzenia uwagi wyraz „także“, ni w pięć ni w dziewięć, bo pan Latzki tego, co nazywamy pospolicie rasą, wcale nie posiada. Kark ma otłuszczony, tułów niezbyt zgrabny, a twarz jego wyraża dostojeństwo w każdym razie dorobkowe, nie dziedziczne.
Trzeba było widzieć pannę Latzką, przedzierzgniętą w córkę króla Lear’a, Gonerillę — gdzie zaś! — w panterę.
— Rasa?! co to jest rasa? — odezwała się jakimś nieznanym mi gardlanym głosem. — To pan jest jeszcze z tych, którzy cenią w człowieku słomę, nie ziarno, cudną atrofję mózgu wyzierającą z bezdusznych oczu, jaśnie oświecone niedołęstwo?... itd.
— Ależ wcale nie, moja pani. Wolno mi jednak wyrazić zdanie, że ten książę jest dekoracyjny.
Nie domówiłem nawet tłumaczenia, gdyż już panna Latzka, parsknąwszy pogardliwie, a nawet nie tak ładnie, jakby to mogła była uczynić, porzuciła moje towarzystwo i oparła się z ostentacyjną adoracją o ramię ojca.
Drugiego dopiero dnia wieczorem otrzymałem od niej telefon, że „papa prosi na śniadanie na jutro, ale — koniecznie“. Zdobyła się nawet na tyle sprytu, że ani słowem, ani spojrzeniem nie przypomniała naszej sprzeczki, która pociągnęła za sobą tylko przerwę oso-

22