Strona:Józef Weyssenhoff - Hetmani.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakim sposobom? Przecie to główny temat.
— Nie dla mnie. Ja tu, oprócz grupy portretów, co innego widzę. To jest obraz działania nauki na rozmaite umysły ludzkie.
— Aba, więc to portrety? Czy wie pan, czyje?
— Przypadkiem wiem — chociaż i to do wrażenia rzecz podrzędna...
— Jak dla kogo. Ja lubię wszystko wiedzieć dokładnie. Niech mi pan nazwie te postaci.
Naszkicowałem małą prelekcję:
— Więc ten, który stoi na prawo, profesor anatomji Mikołaj Tulp, przyjaciel osobisty Rembrandta, wzrokiem wychodzi poza audytorjum, ogłasza światu odkryte przez siebie prawdy. To powaga nauki, niezachwiana teorja, kapłaństwo, wiara w naukę — albo, razem wziąwszy, to uosobienie nauki. A słuchacze przyjmują tę naukę każdy według rodzaju swego. Niektórym, np. tym na lewo, słowa profesora zaledwie odbijają się o uszy. — — Myśl główna streszcza się w trzech głowach pośrodku obrazu, nachylonych ku leżącemu na stole demonstracyjnym trupowi. Najniżej ten — Matjas Kalkoen — to słuchacz pospolity, ciekawy nowości, ale i niewierny. Proszę patrzyć — zdaje się chcieć nosem namacać teorję mistrza na okazie anatomicznym.
— Głupia twarz — wtrąciła Hela.
— Rzeczywiście, wcale nie lotna. — Drugi przy nim — Jakób de Witt — wpatrzony w profesora, skupia wszystkie swe władze umysłowe, aby zapamiętać słowa i objąć teorję. To będzie spisywacz, uczeń wierny, może biograf mistrza.
— Najlepiej mi się podoba ten trzeci, ze środkowej grupy, u góry.

15